Usiądźcie wygodnie w fotelu, zaparzcie sobie dzbanek pysznej herbaty, bo zapraszam Was na inspirujące spotkanie z Panem Remigiuszem Mrozem!
###
- Ma Pan dopiero 27 lat, a na swoim koncie już dwie niezwykle udane powieści. Trzecia książka ukaże się już 27 marca. Jak to się wszystko zaczęło? Skąd pomysł na pisanie powieści?
Chyba
z potrzeby – i nie mam na myśli jakiegoś abstrakcyjnego
imperatywu, który kazałby siąść i pisać, bo w przeciwnym
przypadku świat się zawali. Chodzi mi potrzebę zgoła inną,
potrzebę, która występuje pewnie u większości ludzi, którzy
parają się tą robotą – polega ona na tym, że w pewnym momencie
stwierdza się, że napisałoby się coś lepiej, albo rozwiązało
pewne kwestie inaczej. Może być to złudne, ale tyle wystarczy,
żeby zakasać rękawy i spróbować. Bywa też tak, że po
skończeniu jakiejś lektury, która wywraca nasz literacki świat do
góry nogami, poszukuje się czegoś zbliżonego, a kiedy misja
kończy się fiaskiem, samemu zasiada się do pisania. Tak było w
moim przypadku po lekturze trylogii Larssona.
Pierwsze
próby „literackie” podejmowałem będąc jeszcze w podstawówce,
ale zamknięcie ostatniego tomu „Millenium” było katalizatorem,
który wprawił wszystko w ruch.
- Pierwszą Pana książką jest kryminał pt. Wieża milczenia. Jak Pan się czuł trzymając w dłoniach swój debiutancki egzemplarz?
Kompletnie
zbity z pantałyku, jakbym dostał obuchem, a nie powitał kuriera i
odebrał od niego przesyłkę. Pamiętam, że położyłem ją na
półwyspie w kuchni, a potem mozolnie zacząłem rozpakowywać, żeby
nie uszkodzić żadnego egzemplarza. Pamiętam też, że trudno było
przestać się uśmiechać i zachować spokój. Niedowierzanie
połączone z bezbrzeżną euforią – tak mniej więcej to
wyglądało. I wszystko to złożyło się oczywiście na jeden z
najfajniejszych momentów w życiu (i choć okładka książki była
nieprzesadnie piękna, to wówczas jawiła się niemal jako
arcydzieło).
Jak
najbardziej! Od zakończenia pracy nad „Wieżą milczenia”
popełniłem kilka innych pozycji, które – choć osadzone już w
polskich realiach – gatunkowo mieszczą się w tej samej
szufladzie. Rozmawiam z kilkoma wydawnictwami na ich temat, ale póki
co, to jeszcze bardzo wstępny etap i badanie gruntu.
Jeśli
zaś chodzi o realia amerykańskie, to spodziewam się prędzej czy
później do nich powrócić – o wiele łatwiej pisze się o
policji w Lansing, niż policji w Opolu, czy nawet w Warszawie. Bez
kontaktów wśród stróżów prawa, pozostają informacje tylko
ogólnie dostępne. W Stanach łatwo dowiedzieć się, jaki rodzaj
broni nosi funkcjonariusz, jak wygląda dana procedura od kuchni,
jaki rodzaj kawy pije się na komisariacie (bo np. ogłoszono
przetarg na dostawy), i tak dalej. W Polsce nieco trudniej uzyskać
te informacje, a z pewnością jest to bardziej czasochłonne.
„Parabellum”
powstało właśnie wskutek tej potrzeby, o której mówiłem na
początku. Zawsze interesowała mnie tematyka II wojny światowej, i
po przeczytaniu którejś książki stwierdziłem, że mógłbym
napisać to lepiej. Pewnie, to butna, ambitna myśl, która z czasem
okazuje się przesadą, ale daje impuls konieczny do działania.
„Parabellum” zacząłem pisać w 2011 roku – była to pierwsza
książka, za którą zabrałem się na poważnie. Wówczas na
polskim rynku nie było niczego zbliżonego gatunkowo, co mogłoby
choćby przykuć moją uwagę. Jeśli już na coś trafiałem, to
było miałkie i pozbawione emocji, często przesiąknięte
martyrologią. A ja nie chciałem umartwiać się nad losami Narodu
podczas lektury, tylko dostać kawał dobrej rozrywki, który
potrafią zapewnić pisarze tacy jak Ken Follett czy Robert Harris.
- Już pod koniec marca wychodzi II tom "Parabellum". Jak Pan zachęci mnie i czytelników mojej strony do zapoznania się z powieścią?
Może
właśnie tak – proszę po nią sięgnąć, jeśli szukają Państwo
lektury, która dostarczy emocji. Starałem się, by w tej książce
znalazło się ich całe spektrum – by pojawiały się momenty
napięcia, by niektórzy bohaterowie wyzwalali skrajnie negatywne
odczucia, ale też by były okazje do wzruszeń. Najgorsze, co można
przeczytać, to lektura niewyzwalająca w czytelniku emocji. Mam
nadzieję, że pierwszy tom „Parabellum” – i kolejne – staną
na wysokości zadania.
A
jeśli potrzebują Państwo lepszej rekomendacji, pozostaje mi
odesłać do recenzji Pani Kasi.
- Wiemy już o dwóch tomach "Parabellum". Czy planuje Pan kolejne? Jeśli tak, to ile ma ich Pan w swoim zamyśle?
Pisałem
całą serię „jednym rzutem”. Wyszły z tego cztery tomy, ale
trudno mi powiedzieć, kiedy wydawca zdecyduje się na publikację
ostatnich dwóch – mam nadzieję, że jak najszybciej, ale
przypuszczam, że wszystko zależy od wyników sprzedaży. Oczywiście
idealną sytuacją byłoby dla mnie, gdyby wszystkie ukazały się
jak najszybciej… i można byłoby rozpocząć pracę nad kolejną
odsłoną.
- W swojej recenzji I tomu "Parabellum" napisałam, że byłaby to idealna lektura dla uczniów liceum. Jak Pan się odniesie do moich słów?
Byłem
miło zaskoczony, gdy to przeczytałem. Wprawdzie najczęściej jest
tak, że wpis do kanonu lektur szkolnych z urzędu powoduje ogólną
niechęć do książki, ale nie dzieje się tak bez powodu – kiedy
porównamy polskie i amerykańskie listy lektur, nasuwa się kilka
wniosków. Zobrazować je można prostym przykładem – wybierzmy
dwóch klasyków z każdego kraju. Niech to będzie Reymont z Polski
i F. Scott Fitzgerald ze Stanów. Weźmy teraz książki ich
autorstwa, które są uważane za ich opus
magnum. By uczeń zapoznał się z
„Chłopami”, musi przebrnąć przez… tysiąc? Tysiąc dwieście
stron? Nie znajdzie tam specjalnie porywającej fabuły, a kwieciste
opisy pól roku raczej go nie zafascynują. Skutek lektury będzie
moim zdaniem odwrotny do zamierzonego. Tymczasem Amerykanin bez
większych trudności zapozna się z dwustustronicowym tekstem
„Wielkiego Gatsby’ego”, otrzymując nie tylko ucztę literacką,
ale także wciągającą opowieść, od której trudno się oderwać.
Tym
samym utrwali się w nim nawyk czytania z przyjemności, a nie z
musu. Nie zniechęci się do literatury, a wręcz przeciwnie –
dostrzeże, że może być świetną rozrywką. Po latach zaś być
może sięgnie do innych, bardziej wysublimowanych powieści (choć
po prawdzie trudno mówić, że „Wielki Gatsby” do takiego kanonu
nie należy).
Pod
tym względem chciałbym, by pozycje takie jak „Parabellum”
znalazły się na listach lektur. Nie wiem, czy akurat książka
mojego autorstwa zasłużyła sobie na tak zaszczytne miejsce, ale
chyba dobrze byłoby, gdyby taka tendencja miała miejsce. Ponadto,
jak słusznie zauważyła Pani w swojej recenzji, w ten sposób
młodsze pokolenie dowiaduje się więcej o pewnych istotnych
epizodach w naszej historii. O drugiej wojnie światowej można mówić
wiele, podając suche fakty, ale można także tchnąć nieco życia
w postacie osadzone w tamtych trudnych realiach. Wydaje mi się, że
w ten sposób łatwiej dotrzeć do szerszego grona odbiorców, a
przecież o to wszystkim nam chodzi.
- Co według Pana jest najtrudniejszą stroną pisania, a co najłatwiejszą?
Odpowiem
trochę przewrotnie – najłatwiejszą stroną pisania jest samo
pisanie. Kiedy już wykształci się w sobie umiejętność, by robić
to systematycznie, zawsze sprawia to wielką przyjemność. Nie bez
powodu Stephen King mówi, że nawet najbardziej parszywa godzina
przy pisaniu, gdy kompletnie nic mu nie szło, i tak była jedną z
najlepszych godzin w jego życiu.
A
najtrudniejsza strona? Trudno powiedzieć, dla każdego będzie to
coś innego. Ja okropnie katuję się podczas redakcji tekstu, co
zajmuje mi znacznie więcej czasu niż jego napisanie. Krytyka
również nie jest niczym łatwym w odbiorze, ale to samo może
powiedzieć każdy, kto wykonuje jakąkolwiek inną działalność.
Ważne, żeby mieć do niej zdrowe podejście i z każdej negatywnej
opinii wyciągnąć jakąś lekcję.
- Słyszałam o takim powiedzeniu, że książka składa się z dwóch części: z tego, co autor napisał i z tego, czego nie napisał. A jak jest z Panem? Jakiego tematu nie poruszył Pan w swoich książkach? I czy jest taki temat, którego Pan za nic w świecie nie poruszy?
Powiedzenie
nad wyraz trafne… i wielowymiarowe. Po rzetelnej redakcji autor
(każdy, od mistrza Kinga do szaraka Mroza) powinien usunąć ok. 10%
tego, co napisał (i jest to absolutne minimum, jeśli mówimy o
dobrej książce). W dużej mierze jest to tak zwane back-story
postaci, czyli osobiste zaplecze każdego z
bohaterów. Autor żyje z nimi na co dzień, czasem przez długie
miesiące, czy nawet lata, więc ich przeszłość (z punktu widzenia
akcji) jest dla niego rzeczą cokolwiek istotną – mimo tego, że
może nie wnosić nic do powieści, i nie mieć większego znaczenia.
Ponadto, kiedy zżyje się z bohaterami, chce się być najbardziej
precyzyjnym w opisywaniu ich cech, pobudek, etc.
Załóżmy,
że w naszej hipotetycznej książce dwie postacie siedzą w
pizzerii. Naturalną chęcią autora jest dokładne opisanie,
dlaczego postać A woli pizzę z pieczarkami od pizzy z ananasem, a B
preferuje tę drugą. Czytelnika jednak zazwyczaj takie dywagacje nie
interesują – ja z pewnością wolę po prostu przeczytać, że A i
B zjedli pizzę.
A
odwołując się do drugiej części pytania – nie ma chyba tematu,
który a priori przekreśliłbym
z jakichś pobudek. Nie opisuję z detalami intymnych scen, ale
wynika to z ogólnie przyjętej koncepcji. Wyznaję zasadę, że opis
zaczyna się od autora, ale kończy na czytelniku. Innymi słowy,
przestaję opisywać zdarzenie, czy miejsce, w momencie, gdy wydaje
mi się, że wyobraźnia osoby czytającej zaczyna je konstruować.
- Czy widziałby Pan którąś ze swoich powieści na wielkim ekranie? Jeśli tak, to kto grałby główne role?
Świetnie
byłoby zobaczyć „Parabellum”, choć przypuszczam, że bardziej
nadawałoby się na serial, niż film. Wraz z wydawcą przesłaliśmy
oczywiście książki do wytwórni, co samo w sobie jest miłym
momentem dla autora, ale czy coś z tego kiedykolwiek wyjdzie?
Przypuszczam, że książka musiałaby rozejść się w kilkuset
tysiącach kopii, by tak się stało.
Pytaniem
o główne role trochę mnie Pani zagięła. Gdybym miał
nieograniczoną pulę do wyboru, od razu zadzwoniłbym do DiCaprio –
za to, że po raz kolejny Oscar znikł mu sprzed nosa, dostałby rolę
Christiana Leitnera. Wydaje mi się, że Tom Hanks dobrze zagrałby
Kremmera. Natalie Portman mogłaby wypaść przekonująco w roli
Marii… a dwaj bracia Zaniewscy? Typowałbym Ryana Goslinga na
Staszka, a na Bronka… może Jude Law? Do dzisiaj mam w pamięci
jego kreację snajpera z „Wroga u bram”, nadałby się do starcia
z hitlerowcami w Beniowej.
- Kto należy do Pana ulubionych pisarzy? Ma Pan swoje ulubione książki?
Stephen
King, czyli mistrz… no właśnie, czego? Sam nigdy nie powiedział,
że pisze horrory. Gdyby więc odkleić od niego wszystkie te łatki,
które przypisują mu wydawcy i media, należałoby spojrzeć na jego
twórczość szerzej. Mistrz ciekawego sposobu opowiadania, tak chyba
można by rzec.
Geniuszem
zaś snucia opowieści, angażowania czytelnika i opowiadania
historii bohaterów, jest dla mnie Brytyjczyk, Jeffrey Archer. W
wielu jego książkach pojawiają się te same wątki, część jest
naciągana i do bólu naiwna, ale od tych pozycji trudno się
oderwać. Miernikiem w tym przypadku jest to, czy kibicuje się
jakiejś postaci, lub postaciom. Czytając Archera, zawsze tak jest.
Książki,
które cenię najbardziej, to „Dallas ‘63” Kinga oraz „Więzień
urodzenia” i „Kane i Abel” Archera… prócz tego, lista jest
dość długa.
Gdy
chodzi o polskich autorów, niekwestionowanym mistrzem jest dla mnie
Wiesław Myśliwski. W jego prozie smakuje się każde słowo, a do
tego często otrzymujemy ciekawą historię. Pod niepozornym tytułem
„Traktat o łuskaniu fasoli” (kolejna z moich ulubionych książek)
znaleźć można nie tylko wyborną strawę intelektualną, ale też
zwyczajnie wciągającą lekturę.
- Czy jest jakiś gatunek książek, których nie lubi Pan czytać?
Absolutnie
nie. Czytam wszystko, co wpadnie mi w oko lub w rękę, przy czym
gatunek nie zdyskwalifikuje żadnej pozycji. Staram się czytać jak
najszerzej, poznawać różne style, wyłapywać słabe strony danych
książek, by wyciągać z nich wnioski, etc. Wielką pomocą przy
pisaniu jest sięganie do lektur z różnych gatunków.
Czytam
średnio dziesięć książek miesięcznie, zazwyczaj starając się
dobierać je tak, by różniły się stylem narracji i tematyką.
Gdybym nie pisał, z pewnością nigdy nie sięgnąłbym po szereg
pozycji, którymi zainteresowałem się wyłącznie z powodu
doskonalenia warsztatu. I pewnie żałowałbym, bo była to także
dobra rozrywka.
- Ostatnie już pytanie... Czego mogę Panu życzyć na obecną chwilę?
Dobre
pytanie… może tej ekranizacji z DiCaprio?
Panie Remigiuszu, zatem życzę ekranizacji z DiCaprio, a DiCaprio życzę Oskara za tę rolę! Z niecierpliwością czekam na II tom "Parabellum". A Wy, moi drodzy czytelnicy? Znacie już książki Pana Remigiusza Mroza? Jeśli jeszcze nie, to mam nadzieję, że ten wywiad spowoduje spacery do bibliotek i księgarń!
Też życzę ekranizacji z DiCaprio :D
OdpowiedzUsuńCiekawy wywiad. Znam "Parabellum" pierwszą część i jestem zauroczona tą książką. Nie mogę doczekać się kolejnej części! Na "Wieżę milczenia" też mam chrapkę, bo jestem ciekawa, jak autor wykreował świat kryminalny :) Podziwiam pana Remigiusza za wytrwałość i rzetelność w pisaniu i za pewnego rodzaju "zmuszanie" się do pisania i w ogóle autor jest bardzo sympatycznym człowiekiem :) Dużo sukcesów no i tej ekranizacji! :)
Myślę, że kogoś kto przeczytał ,,Prędkość ucieczki" nie trzeba będzie długo namawiać, by sięgnął po drugą część serii ,,Parabellum". Tobie, Kasiu, serdecznie gratuluję ciekawego wywiadu. Naprawdę miło się go czytało. Bardzo chciałabym zapoznać się kiedyś z ,,Wieżą milczenia" ponieważ kryminały kojarzą mi się z nieśpiesznym prowadzeniem akcji i powolnym odkrywaniem przed czytelnikiem prawdy o danej sprawie, zaś ,,Prędkość ucieczki", z którą miałam przyjemność się zapoznać, jest bardzo dynamiczną książką, w której bez przerwy coś się dzieje. Jak widać, pan Mróz jest dość wszechstronnym pisarzem.
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję! Wywiad też mi się ogromnie podoba i zaliczam go do najlepszych w mojej blogowej karierze :)
UsuńNo proszę.. świetny wywiad, gratuluję Kasiu!:)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wywiad, przeczytałam z przyjemnością. Autorowi życzę tej ekranizacji, którą z chęcią obejrzę oraz kolejnych książek,których lektura umili mi czas;)
OdpowiedzUsuńDodam, że również z niecierpliwością czekam na kolejne tomy Parabellum.
Bardzo fajna osoba i choć nie do końca ta książka to moje klimaty to sam autor jest świetny, a książka to fajna pozycja dla lubiących takie klimaty;)) Pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńCiekawy wywiad :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło :*
Genialny wywiad ;) i genialna fota autora :) Tak myślałam, że pali po tych wszystkich wtrąceniach o papierosach w "Wierzy milczenia" i "Kasacji" :)
OdpowiedzUsuń