21 marca 2014

Wywiad: Remigiusz Mróz

 
Usiądźcie wygodnie w fotelu, zaparzcie sobie dzbanek pysznej herbaty, bo zapraszam Was na inspirujące spotkanie z Panem Remigiuszem Mrozem!

###

  1. Ma Pan dopiero 27 lat, a na swoim koncie już dwie niezwykle udane powieści. Trzecia książka ukaże się już 27 marca. Jak to się wszystko zaczęło? Skąd pomysł na pisanie powieści?

Chyba z potrzeby – i nie mam na myśli jakiegoś abstrakcyjnego imperatywu, który kazałby siąść i pisać, bo w przeciwnym przypadku świat się zawali. Chodzi mi potrzebę zgoła inną, potrzebę, która występuje pewnie u większości ludzi, którzy parają się tą robotą – polega ona na tym, że w pewnym momencie stwierdza się, że napisałoby się coś lepiej, albo rozwiązało pewne kwestie inaczej. Może być to złudne, ale tyle wystarczy, żeby zakasać rękawy i spróbować. Bywa też tak, że po skończeniu jakiejś lektury, która wywraca nasz literacki świat do góry nogami, poszukuje się czegoś zbliżonego, a kiedy misja kończy się fiaskiem, samemu zasiada się do pisania. Tak było w moim przypadku po lekturze trylogii Larssona.
Pierwsze próby „literackie” podejmowałem będąc jeszcze w podstawówce, ale zamknięcie ostatniego tomu „Millenium” było katalizatorem, który wprawił wszystko w ruch.

  1. Pierwszą Pana książką jest kryminał pt. Wieża milczenia. Jak Pan się czuł trzymając w dłoniach swój debiutancki egzemplarz?

Kompletnie zbity z pantałyku, jakbym dostał obuchem, a nie powitał kuriera i odebrał od niego przesyłkę. Pamiętam, że położyłem ją na półwyspie w kuchni, a potem mozolnie zacząłem rozpakowywać, żeby nie uszkodzić żadnego egzemplarza. Pamiętam też, że trudno było przestać się uśmiechać i zachować spokój. Niedowierzanie połączone z bezbrzeżną euforią – tak mniej więcej to wyglądało. I wszystko to złożyło się oczywiście na jeden z najfajniejszych momentów w życiu (i choć okładka książki była nieprzesadnie piękna, to wówczas jawiła się niemal jako arcydzieło).

  1. Skoro pierwsza Pana powieść była kryminałem i zyskała tak dużą sympatię czytelników, to nie chciałby Pan stworzyć kolejnej książki oscylującym w tym klimacie?

Jak najbardziej! Od zakończenia pracy nad „Wieżą milczenia” popełniłem kilka innych pozycji, które – choć osadzone już w polskich realiach – gatunkowo mieszczą się w tej samej szufladzie. Rozmawiam z kilkoma wydawnictwami na ich temat, ale póki co, to jeszcze bardzo wstępny etap i badanie gruntu.
Jeśli zaś chodzi o realia amerykańskie, to spodziewam się prędzej czy później do nich powrócić – o wiele łatwiej pisze się o policji w Lansing, niż policji w Opolu, czy nawet w Warszawie. Bez kontaktów wśród stróżów prawa, pozostają informacje tylko ogólnie dostępne. W Stanach łatwo dowiedzieć się, jaki rodzaj broni nosi funkcjonariusz, jak wygląda dana procedura od kuchni, jaki rodzaj kawy pije się na komisariacie (bo np. ogłoszono przetarg na dostawy), i tak dalej. W Polsce nieco trudniej uzyskać te informacje, a z pewnością jest to bardziej czasochłonne.

  1. A skąd u Pana pomysł na tematykę wojenną, która pojawia się w "Parabellum. Prędkość ucieczki"?

Parabellum” powstało właśnie wskutek tej potrzeby, o której mówiłem na początku. Zawsze interesowała mnie tematyka II wojny światowej, i po przeczytaniu którejś książki stwierdziłem, że mógłbym napisać to lepiej. Pewnie, to butna, ambitna myśl, która z czasem okazuje się przesadą, ale daje impuls konieczny do działania. „Parabellum” zacząłem pisać w 2011 roku – była to pierwsza książka, za którą zabrałem się na poważnie. Wówczas na polskim rynku nie było niczego zbliżonego gatunkowo, co mogłoby choćby przykuć moją uwagę. Jeśli już na coś trafiałem, to było miałkie i pozbawione emocji, często przesiąknięte martyrologią. A ja nie chciałem umartwiać się nad losami Narodu podczas lektury, tylko dostać kawał dobrej rozrywki, który potrafią zapewnić pisarze tacy jak Ken Follett czy Robert Harris.

  1. Już pod koniec marca wychodzi II tom "Parabellum". Jak Pan zachęci mnie i czytelników mojej strony do zapoznania się z powieścią?

Może właśnie tak – proszę po nią sięgnąć, jeśli szukają Państwo lektury, która dostarczy emocji. Starałem się, by w tej książce znalazło się ich całe spektrum – by pojawiały się momenty napięcia, by niektórzy bohaterowie wyzwalali skrajnie negatywne odczucia, ale też by były okazje do wzruszeń. Najgorsze, co można przeczytać, to lektura niewyzwalająca w czytelniku emocji. Mam nadzieję, że pierwszy tom „Parabellum” – i kolejne – staną na wysokości zadania.
A jeśli potrzebują Państwo lepszej rekomendacji, pozostaje mi odesłać do recenzji Pani Kasi.

  1. Wiemy już o dwóch tomach "Parabellum". Czy planuje Pan kolejne? Jeśli tak, to ile ma ich Pan w swoim zamyśle?

Pisałem całą serię „jednym rzutem”. Wyszły z tego cztery tomy, ale trudno mi powiedzieć, kiedy wydawca zdecyduje się na publikację ostatnich dwóch – mam nadzieję, że jak najszybciej, ale przypuszczam, że wszystko zależy od wyników sprzedaży. Oczywiście idealną sytuacją byłoby dla mnie, gdyby wszystkie ukazały się jak najszybciej… i można byłoby rozpocząć pracę nad kolejną odsłoną.

  1. W swojej recenzji I tomu "Parabellum" napisałam, że byłaby to idealna lektura dla uczniów liceum. Jak Pan się odniesie do moich słów?

Byłem miło zaskoczony, gdy to przeczytałem. Wprawdzie najczęściej jest tak, że wpis do kanonu lektur szkolnych z urzędu powoduje ogólną niechęć do książki, ale nie dzieje się tak bez powodu – kiedy porównamy polskie i amerykańskie listy lektur, nasuwa się kilka wniosków. Zobrazować je można prostym przykładem – wybierzmy dwóch klasyków z każdego kraju. Niech to będzie Reymont z Polski i F. Scott Fitzgerald ze Stanów. Weźmy teraz książki ich autorstwa, które są uważane za ich opus magnum. By uczeń zapoznał się z „Chłopami”, musi przebrnąć przez… tysiąc? Tysiąc dwieście stron? Nie znajdzie tam specjalnie porywającej fabuły, a kwieciste opisy pól roku raczej go nie zafascynują. Skutek lektury będzie moim zdaniem odwrotny do zamierzonego. Tymczasem Amerykanin bez większych trudności zapozna się z dwustustronicowym tekstem „Wielkiego Gatsby’ego”, otrzymując nie tylko ucztę literacką, ale także wciągającą opowieść, od której trudno się oderwać.
Tym samym utrwali się w nim nawyk czytania z przyjemności, a nie z musu. Nie zniechęci się do literatury, a wręcz przeciwnie – dostrzeże, że może być świetną rozrywką. Po latach zaś być może sięgnie do innych, bardziej wysublimowanych powieści (choć po prawdzie trudno mówić, że „Wielki Gatsby” do takiego kanonu nie należy).
Pod tym względem chciałbym, by pozycje takie jak „Parabellum” znalazły się na listach lektur. Nie wiem, czy akurat książka mojego autorstwa zasłużyła sobie na tak zaszczytne miejsce, ale chyba dobrze byłoby, gdyby taka tendencja miała miejsce. Ponadto, jak słusznie zauważyła Pani w swojej recenzji, w ten sposób młodsze pokolenie dowiaduje się więcej o pewnych istotnych epizodach w naszej historii. O drugiej wojnie światowej można mówić wiele, podając suche fakty, ale można także tchnąć nieco życia w postacie osadzone w tamtych trudnych realiach. Wydaje mi się, że w ten sposób łatwiej dotrzeć do szerszego grona odbiorców, a przecież o to wszystkim nam chodzi.

  1. Co według Pana jest najtrudniejszą stroną pisania, a co najłatwiejszą?

Odpowiem trochę przewrotnie – najłatwiejszą stroną pisania jest samo pisanie. Kiedy już wykształci się w sobie umiejętność, by robić to systematycznie, zawsze sprawia to wielką przyjemność. Nie bez powodu Stephen King mówi, że nawet najbardziej parszywa godzina przy pisaniu, gdy kompletnie nic mu nie szło, i tak była jedną z najlepszych godzin w jego życiu.
A najtrudniejsza strona? Trudno powiedzieć, dla każdego będzie to coś innego. Ja okropnie katuję się podczas redakcji tekstu, co zajmuje mi znacznie więcej czasu niż jego napisanie. Krytyka również nie jest niczym łatwym w odbiorze, ale to samo może powiedzieć każdy, kto wykonuje jakąkolwiek inną działalność. Ważne, żeby mieć do niej zdrowe podejście i z każdej negatywnej opinii wyciągnąć jakąś lekcję.

  1. Słyszałam o takim powiedzeniu, że książka składa się z dwóch części: z tego, co autor napisał i z tego, czego nie napisał. A jak jest z Panem? Jakiego tematu nie poruszył Pan w swoich książkach? I czy jest taki temat, którego Pan za nic w świecie nie poruszy?

Powiedzenie nad wyraz trafne… i wielowymiarowe. Po rzetelnej redakcji autor (każdy, od mistrza Kinga do szaraka Mroza) powinien usunąć ok. 10% tego, co napisał (i jest to absolutne minimum, jeśli mówimy o dobrej książce). W dużej mierze jest to tak zwane back-story postaci, czyli osobiste zaplecze każdego z bohaterów. Autor żyje z nimi na co dzień, czasem przez długie miesiące, czy nawet lata, więc ich przeszłość (z punktu widzenia akcji) jest dla niego rzeczą cokolwiek istotną – mimo tego, że może nie wnosić nic do powieści, i nie mieć większego znaczenia. Ponadto, kiedy zżyje się z bohaterami, chce się być najbardziej precyzyjnym w opisywaniu ich cech, pobudek, etc.
Załóżmy, że w naszej hipotetycznej książce dwie postacie siedzą w pizzerii. Naturalną chęcią autora jest dokładne opisanie, dlaczego postać A woli pizzę z pieczarkami od pizzy z ananasem, a B preferuje tę drugą. Czytelnika jednak zazwyczaj takie dywagacje nie interesują – ja z pewnością wolę po prostu przeczytać, że A i B zjedli pizzę.

A odwołując się do drugiej części pytania – nie ma chyba tematu, który a priori przekreśliłbym z jakichś pobudek. Nie opisuję z detalami intymnych scen, ale wynika to z ogólnie przyjętej koncepcji. Wyznaję zasadę, że opis zaczyna się od autora, ale kończy na czytelniku. Innymi słowy, przestaję opisywać zdarzenie, czy miejsce, w momencie, gdy wydaje mi się, że wyobraźnia osoby czytającej zaczyna je konstruować.

  1. Czy widziałby Pan którąś ze swoich powieści na wielkim ekranie? Jeśli tak, to kto grałby główne role?

Świetnie byłoby zobaczyć „Parabellum”, choć przypuszczam, że bardziej nadawałoby się na serial, niż film. Wraz z wydawcą przesłaliśmy oczywiście książki do wytwórni, co samo w sobie jest miłym momentem dla autora, ale czy coś z tego kiedykolwiek wyjdzie? Przypuszczam, że książka musiałaby rozejść się w kilkuset tysiącach kopii, by tak się stało.
Pytaniem o główne role trochę mnie Pani zagięła. Gdybym miał nieograniczoną pulę do wyboru, od razu zadzwoniłbym do DiCaprio – za to, że po raz kolejny Oscar znikł mu sprzed nosa, dostałby rolę Christiana Leitnera. Wydaje mi się, że Tom Hanks dobrze zagrałby Kremmera. Natalie Portman mogłaby wypaść przekonująco w roli Marii… a dwaj bracia Zaniewscy? Typowałbym Ryana Goslinga na Staszka, a na Bronka… może Jude Law? Do dzisiaj mam w pamięci jego kreację snajpera z „Wroga u bram”, nadałby się do starcia z hitlerowcami w Beniowej.

  1. Kto należy do Pana ulubionych pisarzy? Ma Pan swoje ulubione książki?

Stephen King, czyli mistrz… no właśnie, czego? Sam nigdy nie powiedział, że pisze horrory. Gdyby więc odkleić od niego wszystkie te łatki, które przypisują mu wydawcy i media, należałoby spojrzeć na jego twórczość szerzej. Mistrz ciekawego sposobu opowiadania, tak chyba można by rzec.
Geniuszem zaś snucia opowieści, angażowania czytelnika i opowiadania historii bohaterów, jest dla mnie Brytyjczyk, Jeffrey Archer. W wielu jego książkach pojawiają się te same wątki, część jest naciągana i do bólu naiwna, ale od tych pozycji trudno się oderwać. Miernikiem w tym przypadku jest to, czy kibicuje się jakiejś postaci, lub postaciom. Czytając Archera, zawsze tak jest.
Książki, które cenię najbardziej, to „Dallas ‘63” Kinga oraz „Więzień urodzenia” i „Kane i Abel” Archera… prócz tego, lista jest dość długa.
Gdy chodzi o polskich autorów, niekwestionowanym mistrzem jest dla mnie Wiesław Myśliwski. W jego prozie smakuje się każde słowo, a do tego często otrzymujemy ciekawą historię. Pod niepozornym tytułem „Traktat o łuskaniu fasoli” (kolejna z moich ulubionych książek) znaleźć można nie tylko wyborną strawę intelektualną, ale też zwyczajnie wciągającą lekturę.

  1. Czy jest jakiś gatunek książek, których nie lubi Pan czytać?

Absolutnie nie. Czytam wszystko, co wpadnie mi w oko lub w rękę, przy czym gatunek nie zdyskwalifikuje żadnej pozycji. Staram się czytać jak najszerzej, poznawać różne style, wyłapywać słabe strony danych książek, by wyciągać z nich wnioski, etc. Wielką pomocą przy pisaniu jest sięganie do lektur z różnych gatunków.
Czytam średnio dziesięć książek miesięcznie, zazwyczaj starając się dobierać je tak, by różniły się stylem narracji i tematyką. Gdybym nie pisał, z pewnością nigdy nie sięgnąłbym po szereg pozycji, którymi zainteresowałem się wyłącznie z powodu doskonalenia warsztatu. I pewnie żałowałbym, bo była to także dobra rozrywka.

  1. Ostatnie już pytanie... Czego mogę Panu życzyć na obecną chwilę?

Dobre pytanie… może tej ekranizacji z DiCaprio?


Panie Remigiuszu, zatem życzę ekranizacji z DiCaprio, a DiCaprio życzę Oskara za tę rolę! Z niecierpliwością czekam na II tom "Parabellum". A Wy, moi drodzy czytelnicy? Znacie już książki Pana Remigiusza Mroza? Jeśli jeszcze nie, to mam nadzieję, że ten wywiad spowoduje spacery do bibliotek i księgarń!

8 komentarzy:

  1. Też życzę ekranizacji z DiCaprio :D
    Ciekawy wywiad. Znam "Parabellum" pierwszą część i jestem zauroczona tą książką. Nie mogę doczekać się kolejnej części! Na "Wieżę milczenia" też mam chrapkę, bo jestem ciekawa, jak autor wykreował świat kryminalny :) Podziwiam pana Remigiusza za wytrwałość i rzetelność w pisaniu i za pewnego rodzaju "zmuszanie" się do pisania i w ogóle autor jest bardzo sympatycznym człowiekiem :) Dużo sukcesów no i tej ekranizacji! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że kogoś kto przeczytał ,,Prędkość ucieczki" nie trzeba będzie długo namawiać, by sięgnął po drugą część serii ,,Parabellum". Tobie, Kasiu, serdecznie gratuluję ciekawego wywiadu. Naprawdę miło się go czytało. Bardzo chciałabym zapoznać się kiedyś z ,,Wieżą milczenia" ponieważ kryminały kojarzą mi się z nieśpiesznym prowadzeniem akcji i powolnym odkrywaniem przed czytelnikiem prawdy o danej sprawie, zaś ,,Prędkość ucieczki", z którą miałam przyjemność się zapoznać, jest bardzo dynamiczną książką, w której bez przerwy coś się dzieje. Jak widać, pan Mróz jest dość wszechstronnym pisarzem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję! Wywiad też mi się ogromnie podoba i zaliczam go do najlepszych w mojej blogowej karierze :)

      Usuń
  3. No proszę.. świetny wywiad, gratuluję Kasiu!:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawy wywiad, przeczytałam z przyjemnością. Autorowi życzę tej ekranizacji, którą z chęcią obejrzę oraz kolejnych książek,których lektura umili mi czas;)
    Dodam, że również z niecierpliwością czekam na kolejne tomy Parabellum.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajna osoba i choć nie do końca ta książka to moje klimaty to sam autor jest świetny, a książka to fajna pozycja dla lubiących takie klimaty;)) Pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawy wywiad :)
    Pozdrawiam ciepło :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Genialny wywiad ;) i genialna fota autora :) Tak myślałam, że pali po tych wszystkich wtrąceniach o papierosach w "Wierzy milczenia" i "Kasacji" :)

    OdpowiedzUsuń